Poznaj historię żołnierza Piontka

Powiat19.04.2015, 09:35, aktualizacja: 11:00

Publikujemy tekst autorstwa Zdzisława Grygiera, laureata I miejsca w II Konkursie Dziennikarskim im. Agnieszki Wojtali, organizowanym przez redakcję Gazety Pszczyńskiej.

Kapituła Finałowa przyznała nagrodę główną za tekst dokumentacyjny, poruszającą opowieść, dobrą narrację, ciekawe zakończenie ilustrujące wymownie specyfikę tutejszego pogranicza; za tekst nieprzegadany, konkretny, z połączeniem autentycznych fotografii

- Takich ciekawych, ale trudnych historii jest jeszcze wiele do opowiedzenia. Nie jest łatwo jednak o nich pisać, bo wielu ludzi chciałoby je opowiedzieć, ale ciągle się boją – mówi Zdzisław Grygier, którego praca pt. „Wojenne losy. O żołnierzu Piontku i nie tylko” jest wojenną relacją nieżyjącego już mieszkańca Ćwiklic, Edmunda Lubeckiego. - Pan Edmund zmarł w czerwcu 2011 r., ale jako że już od wielu lat spisuję lokalną historię, skorzystałem z opowieści pana Edmunda. Jego losy nie były miłe. Trzech z jego pięciu braci zginęło na wojnie. To nie jedyna ciekawa historia, którą mi opowiedział, ale nie wszystkie nadają się do tego, żeby je publikować, bo mogłyby wywołać ferment społeczny - dodaje Zdzisław Grygier.

Wojenne losy. O żołnierzu Piontku i nie tylko

Na podstawie relacji Edmunda Lubeckiego

Tuż za wschodnią granicą Pszczyny położona jest wieś Ćwiklice. Pierwsze wzmianki o tej miejscowości pochodzą z 1325 roku. Jadąc z Pszczyny w kierunku Oświęcimia wyłania się w centrum wsi parafialny kościół pod wezwaniem św. Marcina. Tu właśnie spoczywają moi rodzice, krewni a ja żyję od 82 lat. Nie wyobrażam sobie życia w innym zakątku. Przeżyłem wiele szczęśliwych chwil, ale te z okresu wojny najchętniej wymazałbym z pamięci.

Mój ojciec Paweł Lubecki pracował wiele lat u księcia pszczyńskiego, od którego dzierżawił folwark, znajdujący się w Dolnych Ćwiklicach. Ojciec całe swoje życie poświęcił ciężkiej pracy na roli. Za pieniądze zarobione u księcia, dzięki swej determinacji, ciężkiej pracy, zakupił stary dom, stodołę oraz chlew zlokalizowane przy ul. Orzechowej na pograniczu z Pszczyną. Następnie zbudował tam nowy dom oraz stodołę. Gdy już wszystko nadawało się do użytku, a ojciec przeszedł na zasłużoną emeryturę, przeprowadziliśmy się do nowego gospodarstwa w poniedziałek, 28 sierpnia 1939 roku, na trzy dni przed wybuchem wojny.

Jeszcze nie zdążyliśmy wszystkich rzeczy przenieść z folwarku do nowego gospodarstwa, gdy w piątek 1 września 1939 r. wybuchła wojna...

Rankiem, 2 września, do naszego gospodarstwa dotarło polskie wojsko. Oddział liczył około 40 żołnierzy i kilkanaście armat. Na naszym podwórzu zarośniętym drzewami stacjonowało także około 40 koni, 10 wozów z amunicją, tabory. Około godziny 9 rano na podwórzu zrobił się popłoch, nastało zamieszanie. Spowodowane to było tym, że oddział nie miał łączności i tym samym nie wiedział gdzie wróg, ani jakie jednostki zamierzają ich zaatakować.

Ojciec nakazał nam szybko się spakować i wraz z trzema braćmi i trzema siostrami oraz matką furmanką uciekaliśmy w kierunku Rudołtowic, by schronić się w parku przy pałacu. Natomiast ojciec chciał pozostać na gospodarstwie. Jednak nie był tam długo, już pół godziny później ruszył za nami na rowerze, gdyż spostrzegł od strony Pszczyny zbliżające się czołgi niemieckie. Ojcu udało się dotrzeć do nas, do parku w Rudołtowicach, gdzie ze łzami w oczach opowiadał nam, że nasze gospodarstwo stanęło w płomieniach. Zamartwiał się o inwentarz zostawiony w oborze. Jego nowy nabytek, gospodarstwo z którego przecież był tak dumny, któremu poświęcił tyle lat pracy było zrujnowane.

Kiedy czołgi niemieckie przeszły przez Ćwiklice pod las Brzeziny, ojciec ze swoim zięciem udali się zobaczyć co z gospodarstwem. Gdy dotarli na miejsce okazało się że spłonęła stodoła i chlewnia, dom na szczęście nie. Widok był przerażający, podwórze zasłane zabitymi końmi, mnóstwo krwi, zgliszcza dymiły.

Po bitwie.

Kiedy doszli do siebie, ruszyli ratować bydło, które wyprowadzali z ruin chlewa. Następnie udali się do domu, który na szczęście nie był spalony i gdzie ku swemu zdumieniu w piwnicy zastali schowanych około 40 polskich żołnierzy, którzy schronili się tam po rozbiciu baterii dział, a którzy nie zdążyli uciec przed wrogiem. Bezradni nie wiedzieli co robić, pytali ojca. Sugerował im, by przeczekać do wieczora i wycofać się na wschód, gdzie pewnie nadal walczą polskie oddziały z Niemcami.

Następnie ojciec z zięciem Łuką wrócili do nas do Rudołtowic, opowiadając co zastali na gospodarstwie. W niedzielę, 3 września postanowiliśmy powrócić do domu, bo już się uspokoiło. Niestety, gdy dotarliśmy na miejsce czekała tam na nas kolejna smutna wieść – nasz dom też został spalony. Pozostały tylko miny, martwe konie i pogorzelisko. Nie wiadomo co się stało z żołnierzami polskimi z piwnicy, bo żadnych ciał nie znaleźliśmy. Jakie były ich losy dowiedzieliśmy się po wojnie od dwóch żołnierzy polskich, którzy do nas przyjechali a byli z tego 40-osobowego oddziału. Okazało się że jeszcze 2 września pod dom, gdzie w piwnicy ukrywali się polscy wojacy podeszło trzech żołnierzy Wehrmachtu oraz jeden cywil, który prawdopodobnie zdradził, że tam są ukryci żołnierze, bowiem Niemcy zaczęli strzelać do naszego domu pociskami zapalającymi i kiedy dom się zapalił, żołnierze polscy wyszli z podniesionymi rękoma, aby nie zginąć w płomieniach. Po wojnie często ci dwaj żołnierze odwiedzali groby w Ćwiklicach i naszą rodzinę opowiadając, co zaszło. Jeden żołnierz był bez ucha i ojciec zapytał go skąd ta rana – opowiedział o tym, jak leżał ranny w nogę na przedpolach lasu Brzeziny w Ćwiklicach i jechały na leżących żołnierzy niemieckie czołgi, w ostatniej chwili ranny zdołał się przesunąć nieco, ale i tak gąsienica czołgu otarła się o jego głowę i stąd ta rana...

Spalony dom rodziny Lubeckich w Ćwiklicach (wrzesień, 1939 r.). Autor relacji, Edmund Lubecki siedzi na werandzie pierwszy z lewej.

My tymczasem pozbawieni dobytku i dachu nad głową, nie mieliśmy się gdzie podziać. Ojciec więc udał się do naszego ćwiklickiego proboszcza, ks. Jana Osiewacza, prosić go aby udzielił nam schronienia. Cudem było to, że uratowało się trochę zwierząt wyprowadzonych 2 września z chlewa, które pomogli nam poznajdować na polach sąsiedzi.

Zwierzęta zostały umieszczone w chlewni przy probostwie, zaś my zamieszkaliśmy w jednej z klas w starej szkole, czyli budynku tzw. „organistówki”. To miejsce przez rok służyło nam jako dom, do czasu kiedy odbudowaliśmy nasze gospodarstwo.

Po południu i w nocy z 2 na 3 września sanitariusze niemieccy oraz lekarze wspomagani przez ściągniętych ze szpitala miejskiego w Pszczynie sanitariuszy, jak też i ludności cywilnej, udzielali pomocy rannym, znosząc ich do polowych punktów opatrunkowych, skąd trafiali do szpitali. Proboszcz ćwiklicki ks. Jan Osiewacz chodził po pobojowisku i udzielał ostatniego namaszczenia konającym. 3 września rano akcja się skończyła, a żołnierze niemieccy przystąpili do uprzątania broni, co zajęło dwa dni. Do cywili próbujących się szwendać po pobojowisku strzelano.

5 września sołtys Ćwiklic na polecenie Niemców zwołał wszystkich mężczyzn ze wsi. Byli to najczęściej 15-, 16-latkowie i osoby koło pięćdziesiątki. Kto miał konia musiał przybyć furmanką. Część kopała dół, część zwoziła zwłoki w jego sąsiedztwo. Tam była komisja cywilna, która dokonywała szczegółowych oględzin w celi identyfikacji. Nieśmiertelników nie było. Dane wprowadzano do spisywanego na miejscu protokołu, w którym zaznaczano wszelkie dane umożliwiające identyfikację (listy, recepty, karty powołania, bilety kolejowe itd.) zaznaczano ilość pieniędzy, a cenne przedmioty (obrączki) pakowano w koperty, jako depozyty do wydania rodzinie. Po pobojowisku chodziło kilku żołnierzy niemieckich pilnując porządku (za próbę zabierania czegoś rozstrzeliwano) i dobijając, gdy okazywało się, że ktoś na pobojowisku jeszcze żyje. Po pochowaniu ciał żołnierskich (ok. 2 dni) zajęto się padliną końską, a następnie sprzątaniem sprzętów i przedmiotów, co trwało do 10 września.

Tymczasem jednak życie musiało się toczyć dalej. Minęły kolejne 3-4 dni września 1939 roku. Wraz z bratem udaliśmy się na łąki w pobliżu folwarku Dolne Ćwiklice, aby paść ocalałe krowy. Po dotarciu na miejsce wyczuliśmy zapach, odór martwego ciała. Na łące rosła wysoka trawa, mimo to po kilku chwilach poszukiwań odnaleźliśmy ciało. Był to żołnierz polski w mundurze z gwiazdkami (chyba oficer). Czym prędzej pobiegliśmy do ojca powiadamiając go o zdarzeniu. On zaś kazał nam udać się do proboszcza ks. Osiewacza i przekazać mu co widzieliśmy.

Ks. Osiewacz kazał nam ciało żołnierza przywieźć na cmentarz. Następnie pochowano go w zbiorowej mogile żołnierzy września, która jest na cmentarzu przy kościele, a gdzie leży 24 żołnierzy. Proboszcz wcześniej kazał nam przeszukać zwłoki w celu znalezienia jakichkolwiek dokumentów. W mundurze w marynarce były papiery, które oddaliśmy proboszczowi. Żołnierz ten był z okolic Katowic, nazywał się Piontek. Tylko nazwisko utkwiło mi w pamięci. Ksiądz wysłał te papiery jego rodzinie informując ich, że żołnierz ten został pochowany na cmentarzu w Ćwiklicach, w parafii św. Marcina.

Na przełomie listopada i grudnia 1939 roku do proboszcza ks. Osiewacza przyjechało na motorach dwóch niemieckich żołnierzy, doskonale mówiących po polsku. Szukali tych, co znaleźli żołnierza Piontka. Proboszcz skierował ich do nas. Oni natomiast kazali nam iść na cmentarz i wskazać mogiłę, gdzie jest pochowany ten, jak mówili, oficer Piontek. Nie wiedzieliśmy za bardzo co się dzieje, ale wskazaliśmy im zbiorowy grób. Zapytali nas czy zauważyliśmy na palcu tego żołnierza sygnet. Ja nie pamiętałem, jednak mój brat powiedział, że spostrzegł go u tego żołnierza. Wtedy to kazali przyprowadzić grabarza Szekielowskiego, który otworzył grób i delikatnie wyciągnął zwłoki, które jeszcze były w miarę dobrym stanie. A wszystko to działo się na naszych oczach. Jeden z tych niemieckich żołnierzy uklęknął nad ciałem i wskazał na sygnet na palcu. Na sygnecie były wygrawerowane inicjały tego zabitego żołnierza. Jak się dowiedzieliśmy, sygnet ten podarowała mu jego narzeczona z okazji urodzin. Następnie żołnierze niemieccy zorganizowali karawan z Pszczyny, trumnę i zabrali ciało Piontka do jego rodzinnych stron. Przyszli jeszcze na koniec do nas, do ojca aby mu i nam podziękować. Wtedy ojciec zapytał ich, dlaczego niemieccy żołnierze przejmują się losami zwłok polskiego żołnierza. Dlaczego są w niemieckich mundurach, co ich łączy z tym zabitym żołnierzem?

Opowiedzieli nam smutną historię. Okazało się, że żołnierz Piontek to jest ich najmłodszy brat. Przed wojną panowało straszne bezrobocie, które skłoniło ich do emigracji i opuszczenia ich rodzinnych stron. Udali się do leżących kilka kilometrów od Katowic Gliwic, czyli do Niemiec, gdzie znaleźli pracę i się osiedlili. Natomiast ich brat pozostał w domu rodzinnym w Polsce i kiedy wybuchła wojna został zmobilizowany do polskiego wojska, odwrotnie zaś oni powołani zostali do Wehrmachtu.

Od wybuchu wojny minęło już tyle lat, a ja powracając do tamtych chwil czuję smutek a łzy kręcą mi się w oczach.....

Zdzisław Grygier

 

jack

T G+ F

Zobacz także

gorący temat
Anna Goc: dziennikarz powinien słuchać
Anna Goc: dziennikarz powinien słuchać
Promocja książki
Promocja książki "Bliskie historie - ludzie z pasją, miejsca z duszą" i spotkanie z Anną Goc
Świąteczny Weekend Zakupów w Pszczynie
Świąteczny Weekend Zakupów w Pszczynie
35 lat Muzeum Prasy Śląskiej
35 lat Muzeum Prasy Śląskiej
Uhonorowani przez Sybiraków
Uhonorowani przez Sybiraków
Pszczyna: Budżet na 2021 rok przyjęty
Pszczyna: Budżet na 2021 rok przyjęty
Apel w sprawie trudnej sytuacji Uzdrowiska
Apel w sprawie trudnej sytuacji Uzdrowiska
Konkurs "Pierwsze zdjęcie na Instagramie"
Konkurs "Pierwsze zdjęcie na Instagramie"
Budżet powiatu na trudne czasy uchwalony
Budżet powiatu na trudne czasy uchwalony
12 wzruszających historii pszczyńskich Sybiraków spisanych w książce
12 wzruszających historii pszczyńskich Sybiraków spisanych w książce
W czwartek i piątek utrudnienia na ul. Bielskiej w Pszczynie
W czwartek i piątek utrudnienia na ul. Bielskiej w Pszczynie
Pszczyna pozyskała 4 mln zł na fotowoltaikę
Pszczyna pozyskała 4 mln zł na fotowoltaikę
Burmistrz spotkał się z ministrem klimatu
Burmistrz spotkał się z ministrem klimatu
Budżet przyjęty. Ponad 10 mln zł na goczałkowickie inwestycje
Budżet przyjęty. Ponad 10 mln zł na goczałkowickie inwestycje
Nowa sygnalizacja świetlna w Pawłowicach
Nowa sygnalizacja świetlna w Pawłowicach
3 mln zł dotacji na termomodernizację Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Pszczynie
3 mln zł dotacji na termomodernizację Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Pszczynie
Powstał chodnik do Szkoły Podstawowej nr 13 w Wiśle Małej
Powstał chodnik do Szkoły Podstawowej nr 13 w Wiśle Małej

Komentarze:

Marek 2015-04-20 godz. 10:08
Świetna opowieść. Gratuluje
treść:
autor:

SQL: 18