Eurowybory – warto pójść!

Artykuł sponsorowany

W wielu naszych domach dyskutuje się czy warto pójść 7 czerwca wybierać posłów do Parlamentu Europejskiego. Konkurencja, powiedzmy sobie szczerze, jest dla kogoś, kto nie interesuje się polityką, ostra. Przecież czerwcowa niedziela to prawie gwarancja pięknej pogody, a wtedy można robić wiele ciekawych, przyjemnych rzeczy.

Lokale wyborcze będą jednak czynne długo, dlatego z pewnością każdy będzie mógł zdążyć zagłosować. A warto.

W 2004 roku weszliśmy do Unii Europejskiej. Pracowałem wtedy już od 4 lat w pszczyńskim magistracie jako skarbnik. Wejście do Unii było dla mnie niepowtarzalną szansą na zdobycie tego, czego w pracy najbardziej mi brakowało, czyli pieniędzy z unijnych dotacji na miejskie inwestycje.
Wcześniej z pomocą koleżanek i kolegów z Ratusza udało się nam zdobyć całkiem spore dotacje unijne z tzw. funduszy przedakcesyjnych (na remont Koszar Ułańskich, klubu „13” w PCK czy na drogę zbiorczą wzdłuż DK-1, gdzie dziś kwitną inwestycje i powstają miejsca pracy). Skompletowaliśmy ze starych i nowych pracowników urzędu zespół, który w okresie programowania Unii Europejskiej 2004-2006 zdobył rekordową w województwie ilość unijnych dotacji. W tamtym czasie udało się zdobyć pieniądze na budowę kanalizacji, zagrody pokazowej żubrów, ośrodka sportów wodnych nad zbiornikiem łąckim, na rewitalizację starówki (modernizacje uliczek w ścisłym centrum Pszczyny), na stypendia dla uczniów z terenów wiejskich a nawet na basen w Jankowicach. W sumie grubo ponad 100 mln zł, podczas gdy ze zwykłego budżetu miasta na inwestycje można było „wykroić” jedynie kilka, w porywach do 10 mln zł rocznie.

Dlaczego o tym piszę? - bo nam się w Pszczynie udało, ale bardzo wiele, często biednych śląskich gmin nie dostało wtedy prawie nic. Skomplikowane procedury pisania unijnych wniosków i zasady finansów wspólnoty nie dla wszystkich były zrozumiałe. Właśnie to – budżet Unii, w tym zasady jego podziału, ustala się na poziomie Parlamentu Europejskiego. Dziś, wbrew sarkaniom politycznych nieudaczników, wykorzystanie unijnych dotacji idzie sprawnie, pomimo, że nowy rząd odziedziczył kompletnie zabagniony stan prawny niezbędny do sięgania po unijne dotacje. Ale dotacje unijne mogłyby spływać znacznie szybciej i byłyby prostsze do uzyskania, gdyby instytucje unijne podejmowały decyzje trochę bardziej dla ludzi, a mniej dla brukselskiej biurokracji.

W Parlamencie Europejskim, jak w każdym parlamencie, możemy mieć ludzi pracowitych i leniwych, głupich i inteligentnych. Instytucje unijne mogą jak dziś tworzyć problemy z sięganiem po dotacje, mogą jak dziś tworzyć głupkowate, niepotrzebne dyrektywy, jak te zajmujące się krzywizną ogórka lub ilością pestek w mandarynkach, możemy też mieć europosłów, którzy będą nas raczyć jedynie brukselską nowomową. Można wreszcie prowadzić kampanię wyborczą do europarlamentu nie mówiąc nic o tym co tam można zrobić, w zamian produkując mniej lub bardziej prawdziwe spoty wyborcze na temat polityki... krajowej.

Tak też można. Ale lepiej pójść na wybory i wybrać dobrych europosłów, bo gro prawa krajowego tak naprawdę uzależnione jest od unijnych norm (ile razy słyszymy, że coś jest zgodne lub niezgodne z przepisami unijnymi?), bo dzięki europosłom mogą maleć ceny (dzięki Parlamentowi Europejskiemu maleją np. ceny połączeń telefonii komórkowej), bo wreszcie można tam tworzyć prawo dla ludzi, a nie dla brukselskiej biurokracji.

Jesteśmy w Europie i możemy ją zmieniać – warto skorzystać z tej okazji 7 czerwca!

Adam Matusiewicz - kandydat do Parlamentu Europejskiego z list Platformy Obywatelskiej,
poz. 4; 2000-2007 skarbnik miasta Pszczyna, od grudnia 2007 r.- wicewojewoda śląski

Publikacja sfinansowana ze środków Komitetu Wyborczego Platforma Obywatelska RP

red