Człowiek gór...

17.12.2005, 19:12

DEKALOG SIODŁAKA

Jest najbardziej beskidzkim hanysem. Pochodzący z Katowic, związał się z Beskidami na dobre. Przewodzi największej w Polsce grupie GOPR. Jest zaledwie czwartym naczelnikiem Beskidzkiej Grupy GOPR. Obejmując to stanowisko stworzył własny dekalog, którym kieruje się przewodząc beskidzkim GOPR-owcom. Z Jerzym Siodłakiem rozmawia Piotr StrzeleckiSiodak

Kolejny sezon zimowy GOPR-owcy rozpoczęli od uroczystych obchodów Dnia Ratownika...

W tym roku Dzień Ratownika świętowaliśmy w Żywcu. Co roku staramy się organizować tę uroczystość w innym miejscu, tak, by każda z sekcji, a jest ich 6, mogła być gospodarzem święta. Co roku przy tej okazji przyjmujemy do naszego grona nowych członków. W tym roku 5 osób złożyło przyrzeczenia, przed rokiem było ich 23. W życiu ratownika jest to najważniejszy dzień, bo złożenie przyrzeczenia potwierdza, że stajesz się pełnoprawnym członkiem GOPR.

Pamięta Pan swoje ślubowanie?

Tego się nie da zapomnieć. To był rok 1980, ślubowanie składałem na Szyndzielni. Trudno zresztą zapomnieć mi tę datę, bo zaraz potem wyjechałem do Armenii, która wówczas była dotknięta trzęsieniem ziemi. To była podówczas jedna z największych katastrof.

Od razu został Pan rzucony na głęboką wodę.

Pojechaliśmy nieść pomoc ofiarom tego trzęsienia ziemi. Trafiliśmy do miasta Spitak. Tylko w tej miejscowości zginęło 17 tys. osób. To było coś przerażającego. Dopiero tam na miejscu zdałem sobie sprawę jak człowiek jest zależny od natury. Pochodzę z Katowic i tam byłem przyzwyczajony do tąpnięć. Zdarzało się, że drżały szklanki w kredensie, jeździły kwiatki po meblach, ale tam w Armenii to było coś zupełnie innego. Początkowo próbowano nas wykorzystać do wydobywania ludzi, którzy jeszcze mogli żyć. Ja trochę chodziłem po jaskiniach, więc wysyłano mnie w różne szczeliny w poszukiwaniu życia. Jednak szybko zdaliśmy sobie sprawę, że to jest bez sensu. 10 dni po trzęsieniu ziemi w górach Małego Kaukazu, przy minusowych temperaturach nikt nie mógł przeżyć. W Spitaku prócz mnie było 3 lekarzy. Widzieliśmy bezradność tych, którzy przeżyli. Widzieliśmy, ze znikąd nie otrzymują pomocy. Dlatego zbudowaliśmy prymitywny barak z desek, które udało się nam wydobyć z gruzów i w urządziliśmy tam punkt medyczny. W całej okolicy nie było żadnego innego tkiego miejsca, lekarze i ja mieliśmy pełne ręce roboty z opatrywaniem rannych, podawaniem leków. Tych zresztą było bardzo mało, ciągle czegoś brakowało. Pamiętam, ze na prośbę miejscowych jeszcze raz udałem się w poszukiwaniu człowieka. Nie mogłem tym ludziom odmówić nadziei, jeszcze raz wcisnąłem się w jakąś szczelinę wiedząc, że to beznadziejna sprawa.

Były potem jeszcze równie dramatyczne zdarzenia w Pana karierze?

Potem już nigdy nie uczestniczyłem w akcji, gdzie ogrom zniszczeń byłby tak wielki. Choć uczestniczyłem w wielu akcjach ratunkowych. Z takich nietypowych doskonale pamiętam powódź z 1997r. Latałem tam przez cztery dni zawieszony na linie przywiązanej do helikoptera. Wyciągałem uwieszony do śmigłowca ludzi z zalanych domów. Teraz dobrze się o tym mówi, ale wówczas to były jedzeniem, ja zabierałem ze 20 takich siatek i latałem od domu do domu. Wbrew pozorom nie było to wcale takie łatwe wycelować tak, by podlecieć pod okno i podać wychylonej osobie torbę z jedzeniem. Zdarzały się i sytuacje komiczne, kiedy chociażby pytano czy w reklamówce są „fajki” albo najpierw pytano ile to kosztuje. Oczywiście wielokrotnie także brałem udział w różnych akcjach w górach – niosąc pomoc narciarzom czy zagubionym. bardzo dramatyczne chwile. Ludzie wchodzili na dachy i wołali pomocy. Potem, kiedy sytuacja się ustabilizowała, zaczęła się kolejna część naszej akcji ratunkowej. Ludzie, wbrew logice i zaleceniom, nie chcieli opuszczać swoich domostw. Wiadomo, że przy okazji takich tragedii zawsze pojawiają się „hieny” okradające opustoszałe mieszkania. Ludzie zostawali więc w zalanych budynkach, a na dachach składali nam zamówienia. Pisali ogromnymi literami napisy: Mamy dziecko, potrzebujemy mleka, Brakuje chleba i wody – a my im dostarczaliśmy prowiant. Zorganizowaliśmy to tak, że ekipy podwoziły nam popakowane w reklamówki porcje z

Kim Pan teraz jest – bardziej urzędnikiem czy ratownikiem?

U nas nie da się tego rozdzielić. Jesteśmy w zależności od potrzeb urzędnikami, marketingowcami, informatykami czy ratownikami. Posiadam też uprawnienia instruktora ratownictwa i w miarę możliwości szkolę także młodszych kolegów.

Jak się kieruje największą w kraju grupą GOPR?

Jestem naczelnikiem od 1997 . W 53-letniej historii jestem dopiero czwartym naczelnikiem. Kiedy obejmowałem tę funkcję nakreśliłem sobie 10 punktów dotyczących tego co chciałbym zrobić w GOPR. Do dziś nikomu tej kartki nie pokazałem.

Ale chyba już przynajmniej częściowo można zdradzić jej zawartość..?

Beskidzka Grupa GOPR jest największą w kraju. Skupia największą liczbę ratowników, którzy wywodzą się tak naprawdę z różnych pod wieloma względami rejonów – od Cieszyna aż po Zawoję. zostawałem naczelnikiem grupa była przez różne zawirowania skłócona. Powiem tak, ratownicy to ludzie niezwykle ambitni, pozytywnie zakręceni, z gorącymi głowami. Dla mnie celem nr 1 było ich zintegrować. I chyba się to udało osiągnąć. Z innych spraw zapisanych na tej kartce wymienię także kwestię dosprzętowienia ratowników. Kilka lat temu wyglądaliśmy przy naszych kolegach z Alp jak ubodzy krewni., Teraz nowoczesny sprzęt jest nam pomocny przy akcjach ratowniczych. I z tego jestem dumny.

Dziękuję za rozmowę.

Pst

Infopres

T G+ F

Zobacz także

III Nocny Maraton Filmowy - „Ludzie Gór”
III Nocny Maraton Filmowy - „Ludzie Gór”
Człowiek z maszyną w Pszczynie!
Człowiek z maszyną w Pszczynie!
Świąteczny Weekend Zakupów w Pszczynie
Świąteczny Weekend Zakupów w Pszczynie
35 lat Muzeum Prasy Śląskiej
35 lat Muzeum Prasy Śląskiej
Uhonorowani przez Sybiraków
Uhonorowani przez Sybiraków
Pszczyna: Budżet na 2021 rok przyjęty
Pszczyna: Budżet na 2021 rok przyjęty
Apel w sprawie trudnej sytuacji Uzdrowiska
Apel w sprawie trudnej sytuacji Uzdrowiska

Komentarze:

treść:
autor:

SQL: 18