Dzieła sztuki do zjedzenia

03.05.2013, 12:09

O sztuce rzeźbienia w owocach i warzywach, czyli carvingu, rozmawiamy z mistrzami Pawłem Sztenderskim i Grzegorzem Gniechem, którzy do kolejnych zawodów przygotowywali się w Pszczynie

Co trzeba zrobić, żeby zostać mistrzem carvingu?
Paweł Sztenderski: Po pierwsze wycinać, a po drugie pojechać na zawody, najlepiej na mistrzostwa Polski i je wygrać (śmiech).
Grzegorz Gniech: Zawody odbywają się dosyć regularnie, jest ok. 4 konkursów ogólnopolskich w roku. To jest najlepszy moment, żeby się sprawdzić. W Polsce jesteśmy najlepsi, a na międzynarodowych zawodach też zdobywamy medale. Teraz przygotowujemy się do wyjazdu do Czech na Melonowy Festiwal.
P.Sz.: W zeszłym roku po raz pierwszy startowaliśmy za granicą. Była to olimpiada kulinarna w Erfurcie. Tam spośród 1800 zawodników z 54 krajów zdobyliśmy brązowe medale. Co ciekawe, trzecie miejsce zajęliśmy ex aequo, bo startowaliśmy jako przeciwnicy. Natomiast w Czechach wystartujemy indywidualnie i drużynowo.

Zacznijmy od początku. Skąd się wziął carving?
P.Sz.: Carving powstał w krajach azjatyckich, grubo ponad 1000 lat temu. Pierwsze wzmianki historyczne mówią o ok. VII wieku. Do pierwszeństwa pretendują Japonia, Chiny i Tajlandia, ale my tego nie roztrząsamy, zostawiamy to historykom. W Europie carving pojawił się raptem ponad 10 lat temu, m.in. dzięki migracji pracowników. Europejscy kucharze zaczęli pracować w Azji i odwrotnie.
G.G.: Wspólnie z Pawłem carvingiem zajmujemy się od 2007 r. Pierwszy był Paweł, który jako kucharz pływał na statkach pasażerskich i tam się uczył carvingu od Filipińczyków i Włochów. Kiedy wrócił do Polski poznaliśmy się w jednym z hoteli i od tamtej pory wzajemnie się wspieramy i prowadzimy zdrową konkurencję, przeplatając między sobą wygrane. Prowadzimy też razem firmę carvingową.
P.Sz. Jako jedni z pierwszych w Europie carving promowali Czesi. Zawody, na które teraz jedziemy były jednymi z pierwszych o zasięgu międzynarodowym w Europie. Właśnie ze względu na osobę Ludka Prohazki, który zapoczątkował carving w Europie na dużą skalę oraz dzięki przetłumaczeniu jego książki na język polski, carving przeżywa boom również u nas, nie tylko w branży kucharskiej. Zainteresowały się nim również panie domu.

Carving trafił pod strzechy?
G.G.: Jedną z większych grup naszych odbiorców są koła gospodyń wiejskich, dla których prowadzimy kursy. Niedawno te panie miały okazję wręczyć prezydentowi wyrzeźbionego własnymi dłońmi arbuza. My takiej okazji jeszcze nie mieliśmy (śmiech).

Jesteście bardziej kucharzami, sportowcami, a może artystami?
P.Sz. Carving traktujemy jako dziedzinę sztuki, dlatego najbardziej trafne określenie to artyści, aczkolwiek carving wywodzi się ze świata gastronomii, a my jesteśmy kucharzami z wykształcenia i doświadczenia. Z kuchnią mamy jednak do czynienia coraz mniej, tyle co w domu (śmiech).

Jakich narzędzi używa się do rzeźbienia w owocach i warzywach?
G.G.: Co prawda mamy taką magiczną skrzyneczkę, w której jest ok. setki narzędzi, ale w 90% używamy jednego nożyka - syjamskiego, bardzo cienko naostrzonego. Jego precyzyjność jest taka, że powinno się go trzymać i prowadzić jak długopis. Są też pomocnicze dłutka rożnych kształtów.

Jakie owoce i warzywa najczęściej wykorzystujecie i co można w nich rzeźbić?
G.G.: Najbardziej wdzięcznym owocem jest arbuz, a poza tym melon czy dynia. Do kompozycji kwiatowych wykorzystujemy buraczki, kalarepę czy marchewkę.
P.Sz.: Granicą przy rzeźbieniu jest tylko ludzka wyobraźnia. Kiedy zaczynaliśmy się bawić carvingiem, to przede wszystkim były kwiaty, najczęściej róża, jakieś motywy kwiatowe. W miarę jak się zaczęliśmy wgłębiać w tajniki carvingu, zobaczyliśmy, że tak naprawdę można wyciąć wszystko. Teraz wycięcie jakiejś płaskorzeźby ze zwierzęciem czy nawet figurki człowieka, twarzy, to nie jest dla nas problem.

Skoro to, co tworzycie jest dziełem sztuki, to chyba niechętnie patrzycie jak zostaje skonsumowane?
P.Sz.: Wręcz przeciwnie. Traktujemy to również jako jedzenie, więc ten efekt końcowy, gdy nasza rzeźba ląduje w żołądkach, jest przez nas jak najbardziej pożądany. Na weselach, komuniach czy innych imprezach okolicznościowych zawsze powtarzamy naszym klientom, żeby nacieszyli oko rzeźbą, wykonali zdjęcia, a potem ją zjedli, bo może się zepsuć. My osobiście bardzo rzadko zjadamy to, co wykonaliśmy. Często natomiast wyciskamy i wypijamy soki (śmiech).

Jaki jest cel waszej wizyty w Pszczynie?
Mieliśmy kiedyś tutaj okazję prowadzić kurs carvingu dla pracowników i właścicieli hotelu „U Michalika” oraz Dworku pod Jemiołą. Ten trzydniowy pobyt zaowocował nutką przyjaźni. Nasza obecna wizyta wiąże się z wyjazdem na zawody do Czech. Prowadziliśmy w ostatnich dniach kilka kursów na południu Polski i żeby nie tracić czasu i sił na powrót na Pomorze, skąd pochodzimy, zatrzymaliśmy się w Pszczynie. Tutaj przygotowujemy się do zawodów, to nasz ostatni obóz przed ostatecznym wejściem na szczyt, którym jest konkurs. Właściciele hotelu „U Michalika” i Dworku pod Jemiołą zapewnili nam do tego znakomite warunki, za co jesteśmy bardzo wdzięczni.

Rozmawiał Jacek Bielenin

jack

T G+ F

Zobacz także

Wystawa sztuki miniaturowej
Wystawa sztuki miniaturowej
Arsenał sztuki
Arsenał sztuki
Świąteczny Weekend Zakupów w Pszczynie
Świąteczny Weekend Zakupów w Pszczynie
35 lat Muzeum Prasy Śląskiej
35 lat Muzeum Prasy Śląskiej
Uhonorowani przez Sybiraków
Uhonorowani przez Sybiraków
Pszczyna: Budżet na 2021 rok przyjęty
Pszczyna: Budżet na 2021 rok przyjęty
Apel w sprawie trudnej sytuacji Uzdrowiska
Apel w sprawie trudnej sytuacji Uzdrowiska

Komentarze:

treść:
autor:

SQL: 18