Zimny zastrzyk adrenaliny
18.11.2016, 15:01 |
Gdy jedni ze zgrozą patrzą na coraz to niższe temperatury za oknem, oni co roku cieszą się z nadejścia zimy. Bo morsy z Pawłowic zimy i zimnej wody się nie boją.
Wejście do zimnej wody wydaje się szaleństwem. Ale jak podkreślają morsy z Pawłowic, członkowie jastrzębskiego klubu „Szare Morsy”, to ogromny zastrzyk endorfiny i adrenaliny.
- Najlepiej morsuje się zimą, gdy na zewnątrz panują niskie temperatury. Woda w basenie wynosi około zera stopni i jest nam w niej po prostu cieplej. Najgorsza jest listopadowa pogoda, kiedy na zewnątrz mamy jakieś 4-5 stopni. Woda nie robi już takiego wrażenia. Zimą wychodząc z basenu można wskoczyć prosto do śniegu. To jest niesamowite uczucie - mówi Małgorzata Fusik z Pawłowic, która od pięciu sezonów jest w klubie morsów.
Grupa morsów z Pawłowic liczy16 osób. - Morsowanie przypomina intensywne ćwiczenia na siłowni. W czasie wejścia do zimnej wody krew jest rozrzedzona i krąży zdecydowanie szybciej. Skóra jest bardziej napięta i przestajemy mieć czucie w naszym ciele - dodaje Małgorzata Fusik.
Po wyjściu z wody krew pulsuje jak szalona. A w czasie kąpieli oprócz adrenaliny, wydziela się też sporo endorfiny.
- Najlepiej wchodzi się do wody grupowo. Wtedy wspólnie się rozgrzewamy, robimy sobie zdjęcia. Często też krzyczymy. To jest bardzo potrzebne i pojawia się zupełnie naturalnie. Zawsze przy tym wszystkim jest też wiele radości - przyznaje Małgorzata Fusik.
Najtrudniejsze jest zanurzenie się po szyje w wodzie. Nie wolno też zamoczyć głowy. – Do wody wchodzimy wyłącznie po szyję, dłonie staramy się trzymać nad powierzchnią wody. Przez głowę i przez ręce ucieka najwięcej ciepła. Mamy nawet specjalne, klubowe czapki w kształcie morsa – opowiada członkini „Szarych Morsów”.
Na morsowanie warto zabrać nie tylko czapkę, ale i rękawiczki oraz specjalne obuwie. Najlepiej sprawdza się neoprenowe, ale morsować można także w zwykłych trampkach czy sandałach. – Dobrze jest mieć wtedy ubrane skarpetki, bo dają odrobinę więcej ciepła. O stopach trzeba pamiętać, bo inaczej zbyt długo w zimnej wodzie nie wytrzymamy. Strasznie marzną palce - przyznaje Małgorzata Fusik.
Zimna woda lepsza niż lekarstwo
Morsowanie przypomina trochę dostępną w sanatoriach krioterapię, czyli leczenie zimnem. Różnica polega na tym, że za morsowanie nie musimy aż tyle płacić.
– Wszystko zaczęło się od tego, że miałam oznaki reumatyzmu i szukałam czegoś, co mogłoby mi pomóc. Znajomi zaproponowali, żebyśmy spróbowali morsować. Morsowanie ma wiele zalet. Teraz nie dotyka mnie nawet przeziębienie, chyba że to jakiś wirus. Ale katar i kaszel z powodu zmiany temperatur, to coś na co już jesteśmy uodpornieni - dodaje Małgorzata Fusik.
Klubowicze w czasie jednego spotkania wchodzą do wody po trzy razy. Pierwsze wejście jest najtrudniejsze, bo zimna temperatura jest wtedy najbardziej odczuwalna. Następne wejścia są również poprzedzone kolejnymi rozgrzewkami. Wtedy niska temperatura wody już nie jest tak odczuwalna.
- Każde wejście do wody trwa około minutę. Ci, którzy już dłużej morsują często wychodzą później, ale to wszystko zależy od własnych predyspozycji – wyjaśnia pani Małgorzata.
Morsy spotykają się dwa razy w tygodniu na otwartej pływalni w Jastrzębiu-Zdroju. Kąpią się także w plenerze. W ubiegłym roku brali udział w biciu rekordu Guinessa w Mielnie.
- Kąpiel w morzu, czy rzece jest zdecydowanie trudniejsza. Przebieranie się w miejscu, w którym jest zimno, nie jest przyjemne. Czasami trudno jest zawiązać buty, bo ręce się trzęsą. Na basenie są świetne warunki, bo mamy przebieralnie, w której jest ciepło - dodaje Otokar Fusik, członek klubu „Szare Morsy".
Klubowicze kąpią się także w przerębli. - Trzeba wtedy uważać na skórę. Jest ona tak napięta, że nawet drobny odłamek lodu może nas skaleczyć, a my nic nie poczujemy - dodaje Otokar Fusik.
Jak podkreśla jego żona, Małgorzata, przed wejściem do wody nie należy za dużo myśleć. – To nie jest tak, że się nie da. Wystarczy po prostu spróbować – zachęca.
az