Rodzice Ł. Prządki przed tzw. ćwiczeniówką. Zdjęcie wykonano w 1948 r. (fot. archiwum rodzinne Ł. Prządki)

Skrawek mojej małej ojczyzny – odpryski pamięci

Pszczyna11.06.2017, 08:25

Kapituła Finałowa przyznała Łucji Prządce III miejsce za „wnikliwy i ujmujący opis życia codziennego i obyczajów społeczności sąsiedzkiej w powojennej Pszczynie, w którym autorka przywołała miejsca, ludzi i wydarzenia skupione wokół tzw. ćwiczeniówki, czyli szkoły podstawowej związanej z ówczesnym liceum pedagogicznym”.

Są to powyrywane historyjki mojej rodziny, mojego domu – szkoły, mojej ulicy. Zacznę od moich dziadków – Pawła Kusia rodem z Jankowic i Franciszki Klimek z Mizerowa, mieszkańców Pszczyny. Los obdarował ich hojnie, mieli dziewięcioro dzieci, w tym trzy razy bliźnięta. Babcia byłą osobą wesołą, towarzyską, energiczną, dziadek spokojny (jak to chłop). W I wojnie światowej dziadek jako niemiecki żołnierz został ranny we Francji. Babcia, nie namyślając się długo, spakowała manatki i pojechała odwiedzić rannego męża. Niepojęte!

Po wojnie dziadek, zawołany murarz, budowniczy domów w Wiśle Zdroju i Goczałkowicach-Zdroju, założył w Pszczynie wraz z dwoma kolegami partię PPS. Babcia udzielała się w Towarzystwie Polek. Oprócz gromadki dzieci dorobili się wojewódzkiego domku na raty, na dzisiejszym osiedlu Piłsudskiego. Po II wojnie światowej już się do niego nie dostali, bo jak to dziadek określał – za Niemca był Polakiem, a za Polski był Niemcem – domek przejechał pod nosem. Taki to był los Ślązaków!

Moja mama Marta była jedną z gromadki dziewięciorga rodzeństwa. Wyszła za mąż
za wdowca Jana Poloczka rodem z Radostowic. Tato był uczestnikiem trzech powstań śląskich, więźniem Buchenwaldu. Przed II wojną światową pracował jako woźny w Państwowym Liceum Pedagogicznym w Pszczynie, tam też zamieszkał z mamą po wojnie, organizując i przysposabiając szkołę do życia i działalności. W 1946 roku zamieszkali już z malutką Lusią w „ćwiczeniówce” przy ul. Sienkiewicza (dzisiejsza Batorego). I tak szkoła stała się moim domem. Tato urządzał, meblował klasy, naprawiał, pomagał uczniom, ale też nauczycielom zajmującym puste mieszkania. Cieszył się niesamowitym autorytetem wśród młodzieży i grona nauczycielskiego. Wspominają go do dzisiaj. Niestety, zmarł w 1949 roku. Mama, dzięki dyrektorowi Słomakowi, mogła pozostać i objęła posadę woźnej, pracując aż do emerytury. Kochani Rodzice – skromni, uczciwi, pracowici. Jestem z nich dumna!

Zajęcia szkolne, sportowe trwały od rana do wieczora, latem kursy nauczycielskie i kolonie. Utkwiły mi w pamięci kolonie dla dzieci pracowników kopalni Walenty-Wawel. A to z powodu orkiestry dętej pod batutą mgr. Kozioła, która w jedną z niedziel przyjeżdżała i koncertowała na popularnej „beldonie” (ul. Żorska). Bawiło się pół Pszczyny.

W „ćwiczeniówce” mieściła się podstawówka, przedszkole, klasy Liceum Pedagogicznego
i biblioteka publiczna. Przedszkole znajdowało się w lewej części budynku na parterze, królowała w nim pani Nurko. Jedną trzecią szkolnego boiska zajmował przedszkolny, spory trawnik i duży, betonowy basen z bieżącą wodą, w którym latem pluskały się przedszkolaki - ewenement w czasach powojennych. Biblioteka zaś była usytuowana w prawej części budynku, przy małym placu i zajmowała pomieszczenia na I piętrze bocznego skrzydła. Kochana pani Zaczkowska z „blabloteki” często przynosiła mi czerwonego dużego lizaka. Na parterze pod biblioteką była wielofunkcyjna sala gimnastyczna, dobrze wyposażona, z piękną, dużą sceną i doskonałym zapleczem.

Wykorzystywana do maksimum na zajęcia szkolne, sportowe dla dzieci i młodzieży, ale też na przeróżne treningi i zawody, siedem dni w tygodniu (TKKŚ, MO, sztuki walki i inni), zabawy, komersy i bale szkolne, nauczycielskie, rodzicielskie, elwowskie i melioracyjne. Organizowano zabawowy bufet, do którego pani Antesowa przynosiła duży, wspaniały tort, a pani Motykowa (żona pastora) 40 pysznych pączków. Zaś doktor Antes, przewodniczący komitetu rodzicielskiego, po zapowiedzi: orkiestra tusz! - zachęcał do tańca, kupna fantów i odwiedzin bufetu. Pan Andrzej Szczepańczyk, niezapomniany scenarzysta, dekorator i wodzirej, prowadził bale dla dzieci pracowników zakładu Elwo. Dyżurowałyśmy z mamą w szatni, ja z otwartą buzią przypatrywałam się nauczycielom przychodzącym na bal, podziwiałam kreacje, słuchałam rozmów. Och, łza się w oku kręci. To był świat w zupełnie innym stylu.Łucja Prządka razem z rodzicami przed tzw. ćwiczeniówką. Zdjęcie wykonano w 1948 r. (fot. archiwum rodzinne Ł. Prządki)

Za budynkiem szkoły, z prawej strony biegła od ulicy wąska droga. Z tyłu były garaże, gdzie mieściła się Kolumna Transportu Sanitarnego, czyli pierwsze karetki pogotowia. Kierowca, pan Bolek, kończąc pracę, zabierał na krótką przejażdżkę. W prawo od garaży, za dwoma niewielkimi domami (w jednym z nich mieszkał powstaniec śląski, Ludwik Kędzior z żoną) ciągnął się wysoki płot z szerokich desek, a za nim koszary i żołnierze ćwiczący jazdę konną. Staliśmy na kamieniach, cegłach, deskach i gapiliśmy się na jeźdźców.

Po zajęciach żołnierze podjeżdżali pod płot i zabierali nas, małych gapiów. Sadzali przed sobą na koniach i wozili wokół placu. To była uciecha! Rozległy, wolny teren po obu stronach ulicy to pola. Pod koniec ulicy Sienkiewicza stał dom, w którym mieściło się przedszkole, później Technikum Łączności. Dalej narożny, duży budynek, w którym m.in. mieszkała rodzina państwa Spyrów, artystów i społeczników, a na murku okalającego płotu przysiadał często doktor Jarzębowski, ojciec pani doktor Szafrańskiej. Ale to już ulica Dworcowa, gdzie naprzeciw wylotu ulicy Sienkiewicza była potężna „ubezpieczalnia”. Znajdowały się tam gabinety lekarskie i dentystyczne, pogotowie, laboratorium, rentgen i inne. Pacjent był obsłużony skutecznie w jednym miejscu. To już historia.

Wracam na Sienkiewicza do pięknego budynku poczty. Mieszkali tam państwo Granieczni (kierownik poczty), gospodarzami obiektu byli zaś państwo Grabowscy. Pod koniec lat 50. rozpoczęto budowę sześciu domów mieszkalnych, po jednej i drugiej stronie ulicy, miejskich i elwowskich. Naprzeciw szkoły stał budynek „melioracji”. Mieszkanie w nim zajmowali państwo Czerniawscy z synem. Pan Czerniawski był dyrektorem przedsiębiorstwa, a pani byłą śpiewaczką Opery Lwowskiej. Co czwartek przychodziła nauczycielka muzyki, pani Klimczakowa, i na całą ulicę płynęły dźwięki rozmaitych arii i pieśni. Jurek, syn państwa Czerniawskich, czasem bawił się z nami, lecz po krótkim czasie rozlegało się operowe „Juuuuuuurek, do dooooooooomu”.

Kolejnym dyrektorem melioracji był pan Edward Pluta. Z całą rodziną przyjaźniliśmy się całe lata, z panią Heleną i dziećmi: Ilonką i Rajmundem. Spędzaliśmy razem wiele godzin grając, czytając czy zdobywając fortece. Mieszkanie państwa Plutów to była jedna wielka biblioteka. Z czasem, obok melioracji, pojawił się budynek mieszkalny, w którym zamieszkali pracownicy i następni dyrektorzy przedsiębiorstwa m.in. państwo Smołkowie, Osowscy, Kurzelewscy, Krzyżowscy. Pomiędzy budynkami powstał barak – świetlica. Z prawej strony melioracji wybudował swój dom dr Edward Szwed, jeden z przedwojennych dyrektorów ogólniaka. Obok szkoły powstał dom państwa Szejów. Od ćwiczeniówki w lewo budynek zajmowała Milicja Obywatelska, okalał go duży ogród z ciekawą grotą, zbudowaną z ogromnych, żużlowych kamieni. W następnych latach znalazł tam swoje miejsce internat Liceum Pedagogicznego.

Przy końcu ulicy stał dom mieszkalny, w którym mieszkało parę rodzin, a naprzeciwko na rogu „lerchówka”, narożny, ciekawy budynek, z piękną magnolią w ogrodzie i wrzeszczącymi perliczkami w podwórzu. Na parterze mieszkał pierwszy starosta pszczyński, pan Franciszek Lerch z żoną, a na I piętrze dr Witold Antes z żoną i gromadką dzieci - doskonały dyrektor pszczyńskiego szpitala, zawołany chirurg, do którego przyjeżdżali na operacje pacjenci zewsząd, od Częstochowy do Żywca.

W następnych dwóch ogromnych domach mieszkało sporo rodzin. Był to przegląd barwnych postaci, zawodów, profesji, bo też byli to w większości ludzie z różnych stron Polski, szukający swojego spokojnego miejsca na ziemi po wojnie. Sporą grupę tworzyli nauczyciele - pp. Kasińscy z Wieśkiem, Izą i Alą, Tlałkowie z Adamem, Haliną i Romkiem, pani Ufnalska z Gabrysią i Januszem, Niemcewiczowie z Sewerynem i Januszem. Następny dom zamieszkiwali państwo Leszczyńscy z trojgiem dorosłych dzieci i dwiema wnuczkami. Bawiłyśmy się w ogromnej kuchni, pod wielkim stołem, na którym pracował pan Leon Leszczyński – pedagog, historyk, dyrektor pszczyńskiego muzeum, wspaniały człowiek, zarażający osobistą kulturą, posługujący się przepiękną polszczyzną, o charakterystycznym tembrze głosu – niezwykła postać. Obok na piętrze mieszkał pan Edward Szwed.

To była niezwykła ulica, niezwykli ludzie. Przez wiele, wiele lat widziało się te same twarze, tych samych ludzi, przemierzających tę samą drogę do pracy, do domu. Często zamienialiśmy kilka zdawkowych, dowcipnych, grzecznościowych zdań. Do pracy w melioracji szedł siwy pan Szymańda i niezmiennie pytał: „Lusia, a mama cię słucha?”, „Słucha” – odpowiadałam. Szli elwowcy, wracali po południu, na działkę dreptali, pchając wózek Badurowie z Dworcowej. Doktor Rottert idąc do ubezpieczalni napominał moją mamę – pani Poloczkowa, to dla pani za ciężka robota (sprzątałyśmy węgiel i koks na zimę). Czasem, rankiem przemierzał drogę do mleczarni na Dworcowej szarosrebrny wilczur państwa Leszczyńskich, Bej (piszę dużą literą, z szacunku). Bej niósł w pysku kosz, w którym była kartka i pieniądze. Wchodził do sklepu, stawał w kolejce, przesuwał się. Ekspedientka wyciągała kartkę i pieniądze i wkładała towar, Bej ruszał w drogę powrotną do domu. Zimą, zapięty w odpowiednią uprząż, woził wnuczki pana Leona na sankach – widok niezapomniany.

Od czasu do czasu przemierzała ulicę „niebieska strzała”, ifa doktora Budziszewskiego i jego żony o dziesięciu imionach, kolejnych lokatorów lerchówki. Na zajęcia z ćwiczeniówki do liceum i z powrotem pędziła młodzież licealna, przez Aleje Kościuszki i pola obok byłego internatu wielmożów. Często, pod jedną z kamienic, stała szara warszawa z kierowcą, panem Tatarem, oczekującym na pana Niemcewicza, przewodniczącego Powiatowej Rady Narodowej. A w państwowe święta rżnęła od wczesnego rana orkiestra dęta, budząc przewodniczącego i obwieszczając świętowanie.

Taki to skrawek mojej małej ojczyzny. Niezwyczajni ludzie, niezwykłe wydarzenia. Powojenne dzieciństwo i młodość, nie bogate, ale wśród życzliwych i wspaniałych ludzi.

Łucja Prządka

 

O AUTORCE

Łucja Prządka jest emerytowaną nauczycielką, byłą radną. Mieszka w Pszczynie. Od lat działa na rzecz regionalnej kultury, m.in. współorganizuje Spotkania pod Brzymem. W 2014 r. otrzymała Nagrodę Burmistrza Pszczyny w Dziedzinie Kultury za całokształt twórczości. - Im człowiek starszy tym częściej wraca wspomnieniami do lat dzieciństwa. Postanowiłam spisać moje wspomnienia dla dzieci, a córka Asia zaproponowała, bym zgłosiła tę pracę do konkursu – opowiada Ł. Prządka.

pako

T G+ F

Zobacz także

gorący temat
Anna Goc: dziennikarz powinien słuchać
Anna Goc: dziennikarz powinien słuchać
Promocja książki
Promocja książki "Bliskie historie - ludzie z pasją, miejsca z duszą" i spotkanie z Anną Goc
Świąteczny Weekend Zakupów w Pszczynie
Świąteczny Weekend Zakupów w Pszczynie
35 lat Muzeum Prasy Śląskiej
35 lat Muzeum Prasy Śląskiej
Uhonorowani przez Sybiraków
Uhonorowani przez Sybiraków
Pszczyna: Budżet na 2021 rok przyjęty
Pszczyna: Budżet na 2021 rok przyjęty
Apel w sprawie trudnej sytuacji Uzdrowiska
Apel w sprawie trudnej sytuacji Uzdrowiska
Konkurs "Pierwsze zdjęcie na Instagramie"
Konkurs "Pierwsze zdjęcie na Instagramie"
Budżet powiatu na trudne czasy uchwalony
Budżet powiatu na trudne czasy uchwalony
12 wzruszających historii pszczyńskich Sybiraków spisanych w książce
12 wzruszających historii pszczyńskich Sybiraków spisanych w książce
W czwartek i piątek utrudnienia na ul. Bielskiej w Pszczynie
W czwartek i piątek utrudnienia na ul. Bielskiej w Pszczynie
Pszczyna pozyskała 4 mln zł na fotowoltaikę
Pszczyna pozyskała 4 mln zł na fotowoltaikę
Burmistrz spotkał się z ministrem klimatu
Burmistrz spotkał się z ministrem klimatu
Budżet przyjęty. Ponad 10 mln zł na goczałkowickie inwestycje
Budżet przyjęty. Ponad 10 mln zł na goczałkowickie inwestycje
Nowa sygnalizacja świetlna w Pawłowicach
Nowa sygnalizacja świetlna w Pawłowicach

Komentarze:

treść:
autor:

SQL: 18